Wojsko rosyjskie było zgodne w uderzeniach, tłumieniu zamieszek czy manewrach pokazowych. Działali może nieco kontrowersyjnie, ale raczej jak jedno ciało niż rozbiegany tłum niosący karabiny, gdzieniegdzie poprzetykany czołgami. Nie zawsze jednak ta zgoda panowała w bazach wojskowych. Szczególnie sporne były punkty związane ściśle z fizjologią żołnierza, którą i tak ograniczono do minimum. Żołnierz idealny to taki, który przetrwa w głodzie, smrodzie i nędzy. I to też ćwiczyli, przynajmniej teoretycznie, bo wielu z nich paliło jak smoki, a inni lubili przemycić odrobine luksusu w postaci ulubionego ciasta babki. Najczęstsze miejsca, w których dochodziło do sporów : prysznice, pokoje z pryczami oraz stołówka.
Pora obiadowa była porą rozluźnienia, kiedy każdy miał w perspektywie posiłek i pół godzinny odpoczynek po nim. Czas wolny. Czas błogiego rozleniwienia. Każdy czekał na niego z utęsknieniem.
Dzień był niezbyt urokliwy, przez chmury nie przebijał się nawet najmniejszy promyk słońca i niemal cały czas mżyło. Żołnierze byli nieco znużeni pogodą i wielu z nich bez entuzjazmu pochłaniało swoje porcje, smętnie spoglądając w powoli opróżniającą się stołówkę i kolejne grupy wchodzące do niej. I może dlatego drobna sprzeczka w kącie stołówki przykuła uwagę aż tylu osób. Dwóch rusków dyskutowało ożywionym, nieco już napiętym tonem głosu, a trzeci siedział mało zainteresowany tym wszystkim wokół. Szara stołówka z wypolerowaną aż do przetarcia podłogą z linoleum zdawała się pogłębiać stan znużenia wszystkich dookoła. Oprócz tych dwóch. Ci zaś, blondyn i brunet, kłócili się po chwili już na stojąco.
Niejaki Artem Yefimov siedział nawet całkiem niedaleko dudniącego i warczącego bruneta. Dosłownie o dwa metry od wieszczącej katastrofę, napiętej sylwetki blondyna. Mógł usłyszeć strzępy początkowo niezobowiązującej rozmowy, zaraz potem bardziej konkretne i dosadne słowa. Siedział zwrócony do nich bokiem, przy ścianie. Na jego wysokości siedział ten trzeci, który albo nie zauważył sprzeczki, albo zwyczajnie nie zawracał sobie głowy, bo skupiał się na pochłanianiu obiadu. Ostatecznie też brunet, spojrzał z byka w górę na drugiego.
- Weź, kurwa, usadź dupę, Misza. – warknął i wrócił do niezbyt entuzjastycznego dłubania w talerzu.
- Jak usadzisz dupę to poznasz mój rozmiar buta. – rzucił oschle drugi brunet do wspomnianego Miszy.
Blondyn spojrzał na siedzącego, a potem na stojącego przed nim.
- A może zapoznam cię ze stopniem sprężystości podłogi?
- A może obejrzysz sobie z bliska dupę swojego kumpla, pedale?
- A może zamkniesz ryj i grzecznie odkręcisz zadek przodem do nas odchodząc do swojej nory?
Brunet dotąd spożywający we względnym spokoju, teraz stał i zdecydowanie górował nad brunetem masą i wzrostem. Wciąż trzymał w dłoniach sztućce, teraz już przekręcone w tył w charakterze broni nożownika.
- Sasza… - mruknął nagle nieco spokojniejszy blondyn, a brunet splunął Saszy pod nogi. I to był karygodny błąd, co jasno można było stwierdzić po zapale z jakim uzbrojony w nóż i widelec żołnierz ruszył w kierunku zadymiarza, przewracając po drodze stół, jakby zupełnie przestał dla niego istnieć.